czwartek, 31 stycznia 2013

Brzechwa dzieciom - il. Szancer, wyd. Oficyna Wydawnicza G&P

tytuł: Brzechwa dzieciom
autorka: Jan Brzechwa
ilustracje: Jan Marcin Szancer
wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza G&P
oprawa twarda, książka miękkostronicowa, szyta





 Pierwsza książka, którą kupiłam będąc jeszcze ciężarówką. Jak tylko zobaczyłam okładkę, wiedziałam, że muszę ją znowu mieć. Dokładnie to wydanie towarzyszyło mi w dzieciństwie, i później przez lata stało dumnie w mojej pierwszej dziecięco-młodzieżowej biblioteczce, lecz gdzieś po drodze ku dorosłości zaginęło. Mogę tylko podejrzewać, że Brzechwa przeszedł w młodsze i mniejsze rączki, ale w końcu nie ma lepszych prezentów niż książki, więc nie będę przeszukiwać rodzinno-znajomych półek :)
Właściwie o Brzechwie nie trzeba nic pisać - wszystko już zostało napisane, i nic nowego chyba już się nie da dopisać. O mówieniu nie wspomnę.
Wydań Brzechwy mamy kilka, i właściwie w każdym mamy - każdy swoje - ukochane pozycje "obowiązkowe".
Natomiast ilustracje... niedawno moja 3,5 letnia córka wytargała właśnie to wydanie z ilustracjami Szancera ze swojej półeczki. Najpierw - powodowana niezmienną ciekawością o nazwiska autorów jej książeczek - zapytała, czy ten Pan na pierwszym obrazku to pan Brzechwa? Potem oczywiście oglądałyśmy wszystkie rysunki, i wybiórczo czytałyśmy ulubione utwory (Samochwała, Koziołeczek, Grzyby, Pytalski, Globus, Na wyspach Bergamutach). Kolejny raz łezka w oku mi się zakręciła, gdy poprosiła o przeczytanie Pali się. Z całego zbioru najbardziej podoba mi się właśnie ten przepięknie zilustrowany utwór. Pamiętam, jak rodzice mi czytali, a ja zahipnotyzowana śledziłam rysunki. A potem sama sobie czytałam. Dokładnie to samo widzę u mojej córki (poza samodzielnym czytaniem oczywiście) - może to dziedziczne?
I milion razy oglądałyśmy ponownie wszystkie rysunki... Dopiero teraz dostrzegam tyle ciekawych szczegółów, o których albo nie pamiętałam, albo nie zwróciłam na nie uwagi w dzieciństwie: że w rowerze Samochwały chyba nie ma pedałów (czyżby prototyp rowerka biegowego?), że przed kramikiem w leśnej głuszy stoi niedźwiedź wyglądający jak Czerwony Kapturek (jedyne ubrane zwierzątko!), że sójka wśród sterty bagaży miała nawet skrzypce (sic!)... Zawsze żałowałam, że rysunków nie ma na każdej stronie, i widzę, że moja córka też niecierpliwie przewraca kartki - bo jakaż to przyjemność oglądać same literki, gdy nie umie się jeszcze czytać? Poza przyjemnością słuchania oczywiście...
Żałuję tylko, że nie ma na tyle cierpliwości, żeby wysłuchać Szelmostw Lisa Witalisa na raz i do końca. Ale dorośnie. Jestem tego pewna!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz